Panowie Obama i Kerry - razem z biegłymi znawcami koczującymi w Unii Europejskiej - podobno czują się "zaniepokojeni" stanem demokracji w Polsce. Jeśli tak, to niedobrze by było gdyby w czasie wyczekiwanej wizyty ogłosili, że owe niepokoje są jakkolwiek uzasadnione.
Oznaczałoby to dalsze przymuszanie Polaków i ich prawdziwego wreszcie rządu do składania lenna tym, którzy prawem najeźdźców pobierali je przez dziesięciolecia.
Oznaczałoby to, że w gruncie rzeczy żadne prawa demokracji nie istnieją.
Oznaczałoby to, że dla Ameryki nie ma znaczenia nasza autentyczna wola wyrwania się spod władzy i wpływów uzurpatorów, jeśli tylko potrafią być oni np. wygodniejsi we współdziałaniu.
Umoczonymi i funkcjonującymi jedynie z przyzwolenia steruje się przecież lekko.
Na razie jednak taka postawa Białego Domu wobec nas jest jedynie podejrzeniem.
Jest bowiem wiele twardych dowodów na poważny stosunek do Polski, a najpoważniejszy to ten militarny i finansowy. To prezydent Obama mówi, że Polska jako istotny sojusznik powinna mieć własną silną armię i w ogóle powinna być silnym państwem. To on dał nam też wojskową osłonę w czasie wyborów prezydenckich i parlamentarnych, podobną rolę spełniają w przededniu szczytu NATO manewry Anakonda 16.
W planie politycznym zaś doprowadził do takiego osłabienia Rosji i Niemiec (UE) jakie umożliwia po latach odrodzenie i umocnienie autentycznych państw z Polską na czele.
Osobną kwestią jest dość powszechnie głoszony w Polsce antyamerykanizm. Jego źródło bije oczywiście tam gdzie zawsze, ale pal sześć robotę propagandystów - gorsze, że właściwie nie znajduje on żadnego oficjalnego odporu z naszej strony i wiele osób bezmyślnie powtarza głupstwa. Tak się nie traktuje najważniejszego i najpoważniejszego sprzymierzeńca.
Tak więc mamy niedobrą możliwość ugrzęźnięcia "w strefie cienia", w atmosferze nieufności, mniej lub bardziej ujawnianych pretensji o wszystko.
Wydaje mi się, że spotkanie w Warszawie może oczyścić tę sprawę.
Chciałabym, żeby prezydent Obama stanął po stronie rządu PiS i żeby wobec naszych agresorów gotowych do rebelii głośno wybrzmiała ta racja, którą niedawno wypowiedział wiceprezydent Joe Biden poruszony przestępstwem na jednym z uniwersytetów: "dlaczego pomyślał, że ma prawo cię zgwałcić?"
--------------------------------
JOE BIDEN:
"To, czego doświadczyłaś nigdy, nigdy, nigdy nie jest winą kobiety. (…) Dlatego będziemy dalej walczyli, by zmienić nasze kampusy, na których zdaje się niewłaściwe pytania: co na sobie miałaś? dlaczego tam byłaś? co powiedziałaś? ile wypiłaś? - zamiast zapytać:
dlaczego pomyślał, że ma prawo cię zgwałcić?". (http://www.tvn24.pl)